reżyseria, choreografia, opracowanie muzyczne: Janusz Orlik
oryginalna muzyka: Matt Howden (Sieben)
dźwięk i światło: Łukasz Kędzierski
konsultacja: Joanna Leśnierowska
produkcja: Art Stations Foundation

„Live on stage” to spektakl o scenie, o wyborach artysty, o tym co robi, jak się prezentuje, jak się sprzedaje. O znalezieniu się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, o braku pomysłów, o ich nadmiarze, o zaspokajaniu oczekiwań widza, o tworzeniu za dużo, o robieniu za mało. O piosence, o tańcu, o żarcie, o wygłupie i o kpinie, o umiejętnościach i o ich braku. O prezentowaniu i o przeginaniu. O występie – na serio, na scenie, na żywo.

Najwięcej emocji wśród publiczności wzbudził spektakl, którego pozornym celem było kokietować i uwieść widza, pozornym – ponieważ artysta tylko przytacza rozpoznawalne konwencje zdobywania publiczności znane teatrowi i filmowi od lat po to, by w rzeczywistości wykorzystać je przekornie do innego komunikatu, dotyczącego prawdy o aktorze i jego życiu na scenie. Mimo że “prawda” okazuje się dość gorzka, sam przegląd form dostarcza dużo zabawy. Orlik nie tylko uwodzi i bawi publiczność, ale także wodzi ją za nos, kiedy w połowie spektaklu brawurowo odgrywa jego zakończenie, a widzowie wierzą mu, że to jest rzeczywisty finał. Orlik ani na chwilę nie wypada z roli aktora-showmena, który zrobi wszystko, by zapewnić i utrzymać zainteresowanie, sympatię widza. Gromkie brawa sprawiają mu nieukrywaną radość, ale o tylko nadal odgrywana poza. Publiczność klaszcze, Orlik nadal błaznuje, ale to tylko żart, za chwilę po obfitych brawach tancerz zaprezentuje choreografię, w której na co dzień się wypowiada już bez przesadnej emfazy i parafrazowania konwencji.

Anna Królica, nowytaniec.pl, 4 maja 2009

Jest to doskonały przykład tego, jak niemożliwym jest spełnić wszystkie oczekiwania odbiorcy, tym bardziej, że czujemy się rozczarowani, gdy spektakl dobiega końca. Jednak to, co my chcemy, nie musi być tym czego chce on, sugeruje artysta. On jednak nadal będzie próbował, a my będziemy mu za to wdzięczni.

John Highfield (Sheffield Telegraph)